“Niezrównana przyjaźń” — czyli Franz Mehring o przyjaźni Marksa i Engelsa.

Uther
12 min readJun 28, 2021

--

Jeżeli ktoś zna nazwisko Karola Marksa, to zna też i Fryderyka Engelsa. Ci dwaj niemieccy filozofowie, wywarli gigantyczny wpływ na rozwój myśli lewicowej, socjalistycznej i komunistycznej. Ich synteza niemieckiej klasycznej filozofii, zwłaszcza heglowskiej, z francuską myślą socjalistyczną i angielską nowożytną ekonomią dało nam podstawy pod naukowy socjalizm.

Obaj ci mężowie poświęcili całe swoje życia na sprawę robotniczą, pisząc, agitując, podróżując, kolportując i kłócąc się, za cel obstawiając sobie jedynie pełną emancypację wszystkich ludzi, zniesienie państw, klas i pieniądza. Byli oni w tym niesłychanie zgodni, co do dziś budzi wśród niektórych ludzi zdziwienie — bo w jakim tak na prawdę stopniu każdy z nich “przyłożył się” do sprawy? Marks jest autorem kolosalnego “Kapitału”, Engels — świetnego “O Pochodzeniu Rodziny, Własności Prywatnej i Państwa”. Oprócz tego, każdy z nich napisał niezliczoną ilość listów, artykułów, polemik, wielu mniejszych i większych dzieł, których wartość jest na nowo odkrywana po dziś dzień.

Wiele z tych prac jednak, zwłaszcza w najwcześniejszym okresie ich współpracy — takie jak “Święta Rodzina”, “Manifest Komunistyczny” — były wynikiem ich wspólnej pracy. Zresztą nie inaczej było z przyszłymi ich dziełami — wzajemnie konsultowali oni ze sobą swoje pomysły i rozwój teorii, spędzali długie godziny na dyskusjach, wymieniali się spostrzeżeniami i uwagami. Ich współpraca sięgała jednak dalej niż w rozwój ich ideologii — Engels przez całe życie odkąd poznał Marksa, jako lepiej usytuowany finansowo z dwójki, wspierał swojego towarzysza i jego rodzinę gdy los rzucał im kłody pod nogi.

W 1918 roku Franz Mehring, niemiecki socjaldemokrata, marksista i współpracownik Róży Luksemburg, opublikował swoją biografię Karola Marksa, która równie dobrze mogłaby posłużyć również za — do pewnego stopnia — biografię Fryderyka Engelsa. Opierając się na wydanej korespondencji między dwoma mężczyznami, do której miał dostęp, oraz świadectw i dokumentów innych ludzi, jego praca stanowi do dziś jedno z najlepszych opracowań historycznych życia Marksa nie tylko pod kątem jego losów, ale i rozwoju jego myśli. Mehring, sam jako teoretyk marksistowski, stworzył w ten sposób biografię-podręcznik do poglądów i życia Marksa. Owszem, nie jest ona najaktualniejsza — pewnych faktów Mehring nie mógł znać, niektóre pisma nie zostały jeszcze w 1918 roku odnalezione, jak chociażby rękopisy “Ideologii Niemieckiej”. Momentami również zakrawa ona o uprawianie hagiografii zamiast biografii. Louis Althusser nazwał ją “Najbardziej wyczerpującym i interesującym studium historycznym Marksa” [1].

W poniższym tekście przytaczam rozdział poświęcony przyjaźni Marksa i Engelsa, która akcentowana jest na każdym kroku nawet nie przez osoby postronne, a przez samych mężów, którzy odkąd poznali się i podjęli współpracę, tak do końca życia Marksa byli nierozerwalnymi towarzyszami w walce o sprawę robotniczą.

Jednak zwycięstwo swego życia Marks miał do zawdzięczenia nie tylko swej własnej sile. [2] Według wszelkich ludzkich obliczeń musiałby on mimo wszystko ulec w ten lub inny sposób, gdyby nie był znalazł w Engelsie przyjaciela, o którego oddaniu i stałości możemy sobie dopiero teraz wyrobić właściwe pojęcie — po ogłoszeniu ich korespondencji.

Jest to obraz, jakiemu podobnego nie znają dzieje ludzkie. Nigdy nie brakowało historycznych par przyjacielskich, a i historia niemiecka zna przyjaciół tak zżytych ze sobą, że w dziele ich żywota nie podobna nieraz rozróżnić, co należy do którego z nich. Zawsze jednak miało się tu do czynienia z jakąś oporną pozostałością odrębności charakteru, różnicy usposobień lub choćby tylko z ukrytą niechęcią do wyzbywania się własnej osobowości, która według słów poety jest „najwyższym szczęściem synów ziemi”. Koniec końców Luter uważał Melanchtona tylko za zniewieściałego uczonego, Melanchton zaś Lutra — za rubasznego chłopa; żeby zaś w korespondencji pomiędzy Goethem a Schillerem nie dostrzegać tajonego rozdźwięku między wielkim radcą tajnym a skromnym radcą nadwornym, trzeba chyba cierpieć na przytępienie zmysłów. Przyjaźń łącząca Marksa i Engelsa była pozbawiona ostatnich śladów tej ludzkiej ułomności. Im bardziej splatały się z sobą ich myśli i czyny, tym wyraźniej każdy z nich pozostawał po dawnemu sobą, po dawnemu całym, człowiekiem.

Różnili się oni między sobą już zewnętrznie. Engels — jasnowłosy typ germański, wysokiego wzrostu, z angielskimi manierami, jak mówił o nim ktoś ze znajomych; zawsze starannie ubrany, zawsze opanowany z widocznymi cechami dyscypliny nie tylko koszarowej, lecz i kupieckiej. Z pomocą sześciu pracowników handlowych podejmował się on zorganizować każdą gałąź administracji tysiąc razy przejrzyściej i prościej niż z pomocą sześćdziesięciu radców rządowych, którzy nie umieją nawet pisać czytelnie i potrafią tak zaświnić człowiekowi książki, że sam diabeł nic by z nich nie pojął. Poza całym jednak namaszczeniem członka giełdy manchesterskiej, poza interesami i nawykami burżuazji angielskiej, jej polowaniami na lisy i wieczerzami wigilijnymi, był to myśliciel i bojownik, który w małym domku na przedmieściu ukrywał swą bogdankę, pochodzącą z ludu Irlandkę, i w jej ramionach odzyskiwał siły, gdy zbyt już zmęczony był towarzystwem hołoty.

W przeciwieństwie do tego Marks, krępy, barczysty, z błyszczącymi oczyma i lwią, czarną jak heban czupryną — cechami zdradzającymi semickie pochodzenie; zaniedbany w swej powierzchowności; skłopotany ojciec rodziny, żyjący z dala od całego światowego życia wielkomiejskiego; pochłonięty wyczerpującą pracą umysłową, która zaledwie zostawiała mu czas na pośpieszne spożywanie posiłku i trawiła jego siły fizyczne wskutek niedosypiania i długiej pracy nocnej; niezmordowany myśliciel, dla którego myślenie było najwyższą rozkoszą; nieodrodny syn pod tym względem Kanta, Fichtego lub zwłaszcza Hegla, którego powiedzenie często cytował : ,,nawet zbrodnicza myśl jakiegoś złoczyńcy jest rzeczą wznioślejszą i bardziej imponującą niż wszystkie cuda niebios” — tylko że jego myśli nieodparcie do czynu popychały; niepraktyczny w małych rzeczach, lecz praktyczny w wielkich przedsięwzięciach; aż nazbyt niezaradny, gdy chodziło o doprowadzenie do porządku swego małego gospodarstwa, lecz niezrównany w umiejętności zwerbowania i poprowadzenia zastępów mających zmienić świat do gruntu.

Zresztą, jeśli istotnie styl jest wizerunkiem człowieka — to różnili się oni bardzo od siebie jako pisarze. Każdy z nich był po swojemu mistrzem języka i każdy też był obdarzony genialną zdolnością do języków — obaj władali bardzo wielu obcymi językami i nawet dialektami. Engels osiągnął w tej dziedzinie jeszcze więcej niż Marks, lecz gdy pisał w swym języku ojczystym, potrafił się pilnować i nawet w swych listach, że już nie wspomnimy o pismach, umiał uchronić swój styl od wszelkich naleciałości cudzoziemskich, nie wpadając zarazem w błazeństwa rozkrzyczanych teutońskich purystów językowych. Pisał łatwo i jasno, a tak przejrzyście, że ruchliwy potok jego wykładu zawsze można przeniknąć wzrokiem aż do głębi.

Marks pisał zarazem mniej starannie i trudniej. W jego listach młodzieńczych, podobnie jak w listach Heinego, łatwo jeszcze można odkryć ślady łamania się z językiem; w listach zaś późniejszych, zwłaszcza od czasu zamieszkania w Anglii, używał on dość dziwacznej mieszaniny języka niemieckiego, francuskiego i angielskiego. Również i w jego pismach można spotkać więcej słów obcych, niżby tego wymagała konieczna potrzeba, i nie brak ani anglicyzmów, ani galicyzmów. A mimo to jednak włada on językiem niemieckim po mistrzowsku do tego stopnia, że na język obcy trudno go przetłumaczyć bez dużej szkody. Czytając pewien rozdział pism swego przyjaciela w przekładzie francuskim, nad którym sam Marks dobrze się napocił, Engels sądził mimo wszystko, że diabli wzięli całą sól, cały wdzięk i cala duszę oryginału. Goethe pisał kiedyś do pani v. Stein: Jeżeli chodzi o porównania, mogę współzawodniczyć z przysłowiami Sancho Pansy”. Otóż Marks pod względem obrazowości języka mógł współzawodniczyć z największymi “mistrzami porównań”, jak Lessing, Goethe, Hegel. Zrozumiał on powiedzenie Lessinga, że w doskonałym wykładzie obraz i pojęcie kojarzą się z sobą jak mąż z żoną, za co zresztą surowo skarciła go uczoność uniwersytecka, począwszy od starego mistrza, Roschera, a kończąc na najmłodszych docentach prywatnych, którzy wytaczają przeciw niemu druzgocący zarzut, że umiał się on wysławiać tylko zgoła nie określonym, “posklejanym z obrazów” językiem. Poruszane przez siebie sprawy Marks wyczerpywał zawsze tylko o tyle, ażeby jednak pozostawić czytelnikowi najpłodniejszą pracę umysłową rozważenia podsuniętych mu przesłanek. Jego mowa jest jak gra fal na purpurowych głębinach morza.

Engels zawsze uważał Marksa za wyższego od siebie geniusza i twierdził, że obok niego grał tylko drugie skrzypce. Jednak nie był on nigdy wyłącznie jego komentatorem lub pomocnikiem, lecz jego samodzielnym współpracownikiem nie równym mu wprawdzie, lecz równorzędnym umysłem. Podobnie jak w początkach ich przyjaźni Engels w rozstrzygającej dziedzinie dał więcej, niż otrzymał, tak samo w dwadzieścia lat potem Marks pisał do niego: ,,Wiesz doskonale, że po pierwsze, wszystko u mnie przychodzi późno, a po wtóre, że zawsze idę w twoje ślady”. Engels w swym lżejszym uzbrojeniu poruszał się swobodniej. jeżeli zaś wzrok jego był dość bystry, ażeby odróżnić rozstrzygający punkt danej kwestii lub położenia, to z drugiej strony, wzrok ten nie był dość głęboki, żeby od razu ogarnąć wszystkie „jeżeli” i ,,wszelako”, którymi obciążone być musi nawet najkonieczniejsze rozstrzygnięcie. Co prawda, wada ta jest dla praktyka raczej wielką korzyścią, toteż Marks nie pobierał nigdy żadnej decyzji w sprawach politycznych nie zasięgnąwszy przedtem rady Engelsa, który zazwyczaj trafiał od razu w sedno rzeczy.

Zgodnie z tym stosunkiem, rady, o które w zagadnieniach teoretycznych Marks Engelsa prosił, nie były już tak owocne jak w materiach politycznych. Tutaj Marks zazwyczaj już przewodził, całkiem zaś głuchy był na częste namowy Engelsa, żeby szybciej kończył swoje główne dzieło naukowe:

„Bądźże nareszcie trochę mniej sumienny w stosunku do swych utworów, zawsze jeszcze są one aż za dobre dla publiczności. Najważniejsze jest, żeby rzecz była napisana i ukazała się. Widocznych dla Ciebie usterek te osły i tak nie dojrzą”.

Rada ta — to cały Engels, podobnie jak niezwrócenie na nią uwagi — to cały Marks.

Wynika z tego wszystkiego, że Engels bardziej od Marksa nadawał się do powszedniej pracy publicystycznej. Była to „chodząca encyklopedia”, jak go Marks nazwał kiedyś wobec wspólnego przyjaciela — „zdolny do pracy o każdej porze dnia i nocy, na czczo czy po jedzeniu pisze szybko, a pracowity jest jak diabeł wcielony”. Być również może, iż po zawieszeniu „Nowego Przeglądu Reńskiego” mieli oni zamiar po wołać do życia wspólnymi siłami nowe wydawnictwo w Londynie. W każdym razie w grudniu roku 1853 pisał Marks do Engelsa: ,,Gdybyś my byli — ja i Ty — zebrali się we właściwym czasie w Londynie do angielskiego przedsiębiorstwa korespondencyjnego, to Ty nie mordowałbyś się za kontuarem w Manchesterze, a mnie by nie dusiły długi”. Jeśli Engels pominął tę okazję i wybrał raczej posadę handlową w firmie ojcowskiej, to zrobił tak ze względu na beznadziejną sytuację materialną swego przyjaciela i w oczekiwaniu lepszych czasów, bynajmniej jednak nie w zamiarze poświęcenia się „przeklętemu handlarstwu” na stałe. Jeszcze wiosną 1854 r. Engels nosił się z zamiarem powrotu do Londynu i poświęcenia się działalności pisarskiej, lecz bądź co bądź był to już ostatni zamiar tego rodzaju. Mniej więcej w tym czasie musiał on postanowić, że na stałe włoży sobie na kark nienawistne jarzmo, nie tylko po to, żeby móc przyjść z pomocą przyjacielowi, lecz żeby zachować dla partii jej najtęższą siłę umysłową. Tylko pod tym warunkiem Engels mógł tę ofiarę uczynić, a Marks ją przyjąć. Do ofiarowania i do przyjęcia potrzebna była jednakowa wzniosłość usposobienia.

Engels, zanim stał się z biegiem lat współwłaścicielem firmy, był tylko zwykłym pracownikiem i nie sypiał na różach, lecz mimo to od pierwszych niemal dni swego przeniesienia się do Manchesteru zaczął pomagać Marksowi i pomoc tę niósł do końca niezmordowanie. Nieustannie szły z Manchesteru do Londynu przekazy na pojedyncze funty, pięcio-, dziesięcio-, a później nawet na stufuntówki. Engels nie tracił nigdy cierpliwości — nawet wówczas, gdy Marks i jego żona, których gospodarność nie powinna, zdaje się, być przeceniana, wystawiali cierpliwość tę na cięższe próby, niżby to było konieczne. Pokiwał więc tylko głową, gdy pewnego razu Marks zapomniał o kwocie, na którą opiewał weksel wystawiony na jego imię i dopiero w terminie płatności był tym faktem niemile zaskoczony. Lub też, gdy żona Marksa przy jednej z kolejnych sanacji budżetu ukryła jakąś poważniejszą pozycję kierując się tym fałszywym obliczeniem, żeby sobie uciułać na jej pokrycie z późniejszych wydatków gospodarskich, co oczywiście groziło — pomimo jak najlepszych chęci — powrotem do dawnej nędzy, Engels pozostawił pomimo swemu przyjacielowi trochę faryzeuszowską przyjemność biadania nad ,,niedorzecznością kobiet”, które „widocznie wciąż jeszcze wymagają opieki”, i poprzestał jedynie na życzliwej przestrodze: pamiętaj tylko, żeby podobne rzeczy nie powtarzały się w przyszłości.

Nie tylko jednak we dnie walczył Engels w obronie przyjaciela w biurze i na giełdzie. Ponadto poświęcał mu on znaczną część swych wolnych godzin wieczornych zarywając często nawet nocy. Jeśli z początku działo się tak dlatego, że Engels pisał lub tłumaczył korespondencje Marksa do „Trybuny Nowojorskiej”, dopóki Marks nie poznał dostatecznie języka angielskiego, to potem ta cicha współpraca nie ustala, choć jej pierwotna przyczyna zniknęła.

Wszystko to jednak wydaje się drobnostką wobec największej poniesionej przez Engelsa ofiary: zrzeczenia się pełnej miary pracy naukowej, do której Engels byłby niewątpliwie zdolny ze względu na swą niezrównaną łatwość pracy i różnorodne talenty. Właściwe pojęcie o tym również dać nam mogą dopiero listy, które do siebie pisywali obaj ci mężowie — nawet gdybyśmy się ograniczyli do studiów nad językoznawstwem i wiedzą wojskową, które Engels uprawiał, zarówno powodowany „starą inklinacją” [3] , jak i ze względu na potrzeby praktyczne robotniczej walki wyzwoleńczej. Albowiem, o ile wszelki ,,autodydaktyzm” był mu nienawistny: „Jest to w ogóle bezsens”, jak się pogardliwie wyrażali — i o ile gruntowna była jego metoda pracy naukowej, to przecież nie był on, tak samo jak i Marks, uczonym wyłącznie gabinetowym, a wszelkie nowe poznanie miało dla niego podwójną wartość, gdy mogło niezwłocznie przyczynić się do ulżenia doli proletariatu.

Tak na przykład badanie języków słowiańskich rozpoczął on kierując się tą „konsyderacją”, że „przynajmniej jeden z nas” musi poznać język, historię, literaturę i urządzenia socjalne ludów, z którymi natychmiast znajdziemy się w konflikcie. Zamieszki na Wschodzie skłoniły go do studiowania języków wschodnich. Engels uląkł się języka arabskiego z jego czterema tysiącami źródłosłowów, lecz „język perski jest nie językiem, ale zabawką dziecinną”; obiecywał sobie, że załatwi się z nim w ciągu trzech tygodni. Później przyszła kolej na języki germańskie. „Siedzę teraz głęboko w Ulfilasie — muszę przecież raz wreszcie skończyć z tym przeklętym językiem gockim, którym dotąd zajmowałem się tylko urywkowo. Ku mojemu zdziwieniu okazuje się, że znam go znacznie lepiej, niż sądziłem. Skoro tylko otrzymam niektóre środki pomocnicze, mam nadzieję, że w ciągu dwóch tygodni załatwię się z nim ostatecznie. Wtedy zabiorę się do starego północno-niemieckiego i starosaskiego, których znajomość zawsze u mnie utykała. Dotąd pracuję wciąż jeszcze bez słownika i innych środków pomocniczych tylko nad tekstami gockimi i Grimmem, ale ten stary jest rzeczywiście wspaniały”. Gdy w latach sześćdziesiątych wypłynęła znów kwestia szlezwicko-holsztyńska, Engels uprawiał „trochę fryzyjsko-angielsko-jutlandzko-skandynawskiej filologii i archeologii”; gdy zaogniła się kwestia irlandzka — ,,trochę materiałów celtycko-irlandzkich” i tak dalej. Ta rozległa wiedza w dziedzinie językoznawstwa bardzo mu się potem przydała w Radzie Generalnej Międzynarodówki. ,,Engels jąka się w dwudziestu językach” — mówiono o nim, ponieważ istotnie zacinał się trochę w chwilach podniecenia.

Podobnie przydomek „generała” zyskał on sobie dlatego, że jeszcze gorliwiej i gruntowniej studiował naukę o wojskowości. Również i tutaj „zastarzała inklinacja” została wzmocniona względami praktycznymi na potrzeby polityki rewolucyjnej. Engels liczył się „z kolosalnym znaczeniem, które partie militaire będzie miała w najbliższym ruchu”. Z oficerami, którzy podczas rewolucji stanęli po stronie ludu, poczyniono nienajlepsze doświadczenia. Ci żołdacy — mniemał Engels — odznaczają się niewypowiedzianie brudnym duchem kastowym. Nienawidzą się oni między sobą śmiertelnie, zazdroszczą sobie nawzajem jak żaki najdrobniejszego wyróżnienia, lecz w stosunku do „cywilów” są zawsze solidarni”. Engels chciał dojść przynajmniej do tego, żeby móc uczestniczyć w dyskusji teoretycznej nie blamując się nadmiernie.

Zaledwie więc zagrzał miejsca w Manchesterze, a już zaczął ,,obkuwać się wojskowości”. Rozpoczął od rzeczy „najpospolitszych i najzwyczajniejszych, wymaganych już przy egzaminie na chorążych i poruczników i właśnie dlatego uważanych za powszechnie wiadome”. Studiował całą naukę o wojskowości aż do wszystkich szczegółów technicznych: taktykę elementarną, systemy fortyfikacyjne, począwszy od systemu Vaubana aż do nowoczesnych fortów rozrzuconych, budowę mostów i oszańcowania polowe, konstrukcję broni aż do rozmaitych systemów lawet polowych, sposób zaopatrywania lazaretów i wiele innych rzeczy. Wreszcie przeszedł do ogólnej historii wojen, przy czym z wnikliwą gorliwością przestudiował autora angielskiego, Napiera, francuskiego Jomini, i niemieckiego Clausewitza

Engels nie tylko nie piorunował na moralną niedorzeczność wojen w stylu płytkiego Oświecenia, lecz starał się raczej poznać ich sens historyczny, przez co ściągał na siebie często gniew deklamatorów demokratycznych. Jeżeli niegdyś Byron pisał z płomiennym oburzeniem i gniewem o obu wodzach, którzy w bitwie pod Waterloo jako chorążowie feudalnej Europy zadali śmiertelny cios spadkobiercy rewolucji francuskiej, to dziwnym zrządzeniem losu Engels w swych listach do Marksa nakreślił sylwetki historyczne zarówno Wellingtona jak i Blüchera pomimo ciasnych ram narysowane tak ostro i wyraźnie, że nawet przy dzisiejszym stanie nauk wojskowych nie dałoby się bodaj zmienić w nich ani jednego pociągnięcia.

Również i w trzeciej dziedzinie, w której Engels pracował dużo i chętnie, a mianowicie w dziedzinie nauk przyrodniczych, nie było mu dane zakończyć swych studiów w latach, gdy sam na siebie nałożył pańszczyznę kupiecką, by dać swobodę pracy komuś większemu od siebie.

Wszystko to było również tragicznym losem. Ale Engels nie kwilił nigdy z tego powodu, albowiem wszelki sentymentalizm był mu równie obcy jak i jego przyjacielowi. Uważał on zawsze za wielkie szczęście swego życia, że przez czterdzieści lat mógł stać obok Marksa, nawet za taką cenę, że cień od tej potężniejszej osobistości przesłaniał jego samego. Ani razu nie sprawiało mu jakiejś spóźnionej satysfakcji, że po śmierci przyjaciela jeszcze przez więcej niż dziesięć lat był pierwszą osobą w międzynarodowym ruchu robotniczym i niewątpliwie grał w nim pierwsze skrzypce. Wręcz przeciwnie — sądził zawsze, że przypisują mu zasługi większe, niż ma rzeczywiście.

Ponieważ więc każdy z tych obu mężów utożsamił się w zupełności ze wspólną sprawą, przy czym obaj złożyli tej sprawie choć nie jednakowe, lecz równie wielkie ofiary bez śladu niezadowolenia ani chełpliwości, przeto przyjaźń ich jest związkiem, który równego sobie nie posiada w dziejach.

Przypisy:

1 — Early Writings, The Spectre of Hegel, 1953 Louis Althusser https://www.marxists.org/reference/archive/althusser/1953/onmarx/on-marxism.htm

2 — Mehring odnosi się tutaj do trudności życiowych (wygnanie, kłopoty z pieniędzmi, kłopoty ze zdrowiem) jakich doświadczał Marks i tego, jak sobie z nimi radził — rozdział ten podkreśla zaś rolę w tym wszystkim Fryderyka Engelsa.

3 — Engels za młodu służył, przez pewien czas, w wojsku. Wtenczas też poznał pierwszy raz Marksa, ale jeszcze wtedy obaj mężczyźni nie nawiązali ze sobą współpracy.

--

--

Uther

Beznadziejny marksista który chce uratować świat pierdoląc o martwych dziadach sprzed 100 lat i polityce. Znajdź mnie na twitterze!